Czego chcą młodzi lekarze, czyli kolejna manifestacja w ochronie zdrowia

24 września w Warszawie odbędzie się manifestacja pracowników ochrony zdrowia. W jednym szeregu wyjdą na ulicę lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, dietetycy, fizjoterapeuci... Każda grupa zawodowa ma swoje powody do manifestacji, ale jeden postulat jest wspólny - zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia do 6,8% PKB. Jakie są postulaty młodych lekarzy? O co walczy środowisko lekarzy rezydentów?



Największa manifestacja po 89'

24 września w Warszawie odbędzie się manifestacja, w której wezmą udział wszyscy pracownicy medyczni. Manifestacja organizowana jest przez Porozumienie Związków Medycznych, w skład którego wchodzi 9 związków zawodowych i kilkanaście organizacji.

Najniższe nakłady PKB na ochronę zdrowia

W Polsce nakłady finansowe na publiczną służbę zdrowia wynoszą aktualnie 4,5% PKB. To najmniej z całej Unii Europejskiej i znacznie poniżej średniej. Gorzej jest tylko na Łotwie (3,4%) i Litwie (4,4%), średnia w krajach Unii Europejskiej wynosi 6,6% PKB [1].



Na szarym końcu jesteśmy również w stosunku do krajów OECD. Tylko w Meksyku, Łotwie, Korei i Turcji przeznacza się na ochronę zdrowia mniej niż w Polsce... [1]




Minister zdrowia obiecuje poprawę

Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł w odpowiedzi na planowaną 24 września manifestację pracowników ochrony zdrowia, stwierdził, że ministerstwo nie pozostaje bezczynne wobec żądań i planuje systematyczny wzrost nakładów na ochronę zdrowia do 6% PKB. Planowany wzrost nakładów rozpocznie się w 2018 r., a 6% osiągnie w 2025 r.

2025 rok, czy to aby nie zbyt daleka perspektywa?

Zwiększenie nakładów finansowych na ochronę zdrowia potrzebne jest natychmiast. Kolejki na zabiegi i operacje są coraz dłuższe, wizyta u specjalisty w publicznej przychodni graniczy z cudem, a śniadanie w szpitalu to kromka chleba z masłem. Pielęgniarek i pracowników ochrony zdrowia zaczyna dramatycznie brakować, lekarze pracują na kilka etatów, bo inaczej publiczne placówki medyczne trzeba by po prostu zamknąć z powodu braków kadrowych. To jest codzienność, do której zarówno pacjenci jak i pracownicy ochrony zdrowia są przyzwyczajeni. Niestety sytuacja jest katastrofalna i grozi nam całkowite załamanie publicznej służby zdrowia. Nie możemy czekać do 2025 roku, wtedy będzie już za późno. Tak na prawdę obiecywane przez ministra zdrowia podwyżka nakładów do 6% PKB to już na dzień dzisiejszy jest za mało, a przecież potrzeby starzejącego się społeczeństwa przez następne lata będą dalej rosnąć, nie maleć.

Manifestacja to pokojowe rozwiązanie

Planowana manifestacja odbędzie się w sobotę, dzięki czemu większa liczba osób będzie mogła w niej uczestniczyć. Do Warszawy przyjadą ci, którzy mają wolną sobotę i ci którym udało się załatwić urlop. Bo manifestacja to nie to samo co strajk. 24 września nikt nie odejdzie od łóżek pacjentów, a szpitale będą normalnie funkcjonować. Kto musi wtedy pracować, będzie pracował.

Będzie strajk?

Zagrożenie strajkiem jest, jeżeli rząd nie będzie chciał przychylić się do stawianych postulatów. Strajk pracowników ochrony zdrowa ma jednak dwie strony. Z jednej, jest jedyną możliwością aby przestraszyć rząd. Manifestacji nikt się nie boi, bo nikomu nie szkodzi, nikomu nie wadzi. "Wy sobie demonstrujcie, a my i tak zrobimy swoje". Dopiero strajk grozi prawdziwą katastrofą. Bo co się stanie, kiedy nagle w szpitalu zabraknie lekarzy, pielęgniarek, laborantów czy techników, a na karetkę trzeba będzie czekać 2 godziny, bo nie będzie ratowników medycznych? Na to rząd nie mógłby pozwolić i najprawdopodobniej dałoby natychmiastowy efekt (choć pewnie krótkotrwały). Ale z drugiej strony, czy lekarze i pielęgniarki na prawdę odeszliby od łóżek pacjentów i narazili ich życie? Czy nie złamaliby wtedy przysięgi Hipokratesa? Niestety, strajk o takiej skali jest właśnie z tego powodu niewykonalny.

"Te konowały chcą tylko podwyżek dla siebie, a kolejki i tak się nie zmniejszą" 

Prawda jest taka, że rząd boi się tylko o własny tyłek, a posłowie o własne stołki w parlamencie i nikt nie zrobi nic przeciwko "woli narodu". Wolą narodu jest 500+, niższe podatki, zmiana ustawy emerytalnej - na to ludzie chcieliby przeznaczyć pieniądze z budżetu państwa, nie na podwyżki dla lekarzy i reszty medycznego światka. Bez poparcia społeczeństwa rząd się nas nie przestraszy. Mimo że argumenty są niepodważalne, przebiliśmy się do mediów, to jednak zwykłego Polaka nie interesuje ta sprawa. On ma swoje problemy, a to że musi czekać rok na wizytę do kardiologa, cóż, zawsze tak było, przyzwyczaił się. Ten zwykły Polak nie wie, że tak na prawdę to on jest priorytetem w tej sprawie i to o niego toczy się cała walka. Większe nakłady na służbę zdrowia, to lepiej wyposażone szpitale, zdrowe i zbilansowane posiłki w szpitalach, większa liczba personelu, a więc personel wypoczęty, miły, mający czas, to mniejsze kolejki do specjalistów, krótszy okres oczekiwania na specjalistyczne badania, zabiegi i operacje. Media chętnie powtarzają, że pracownicy ochrony zdrowia walczą o podwyżki, ale często zapominają, że podwyżki to tylko jeden z wielu postulatów.

"Powołaniem się nie najesz"

Pierwsza manifestacja Porozumienia Rezydentów odbyła się w Warszawie 18 czerwca 2016. Lekarze rezydenci* walczyli o poprawę warunków pracy, a tym samym warunków leczenia pacjentów. Średnia pensja lekarza rezydenta to 2200 zł netto, co daje 14 zł za godzinę ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, 14 zł za ratowanie życia, 14 zł za odebranie porodu, 28 zł za 2-godzinną operację, 3,50 zł za wizytę pacjenta w poradni [2]. Takie są realia. Lekarz rezydent spędza po 300 godzin w szpitalu, żeby zarobić na utrzymanie siebie i swojej rodziny. I pacjenci się dziwą, że lekarze są sfrustrowani i ciągle się spieszą? Rezydenci nie jeżdżą dobrymi samochodami, nie zarabiają kroci w prywatnych gabinetach (no ich nie mają), nie biorą kasy za spanie na dyżurach (bo ludzie w nocy też chorują, a lekarz dyżurny na oddziale jest zazwyczaj jeden). Lekarz rezydent, to nie ten lekarz, którego wizerunek utarł się w społeczeństwie Polaków. To w Ameryce lekarze jeżdżą najnowszymi samochodami i mieszkają w willach z basenem. Bo tam ludzie mają przekonanie, że im bogatszy lekarz, tym lepszy, bo ma więcej pacjentów, bo zna się na swojej robocie. My jesteśmy w Polsce i tutaj rzeczywistość jest zupełnie inna.

Czy rezydentom na prawdę jest tak źle?

Prawda jest taka, że rezydentury to teraz produkt deficytowy. Każdy absolwent kierunku lekarskiego dałby się pochlastać za miejsce na rezydenturze na swojej wymarzonej specjalizacji. 14 zł za godzinę ciężkiej i odpowiedzialnej pracy to śmieszna stawka, pewnie bardziej opłacałoby się iść na kasę do sklepu czy do budowlanki, ale jaka jest inna opcja? Wolontariat. Czyli 5 lat pracy jako specjalizujący się lekarz za darmo, za zero. Kalkulacja jest prosta, lepsze te marne pieniądze niż nic. Za 2200 zł da się przeżyć, a pracując 8 godzin dziennie bez żadnej wypłaty już nie bardzo.

*Kim jest lekarz rezydent? Lekarz rezydent to lekarz z pełnym prawem wykonywania zawodu, po 6 latach studiów, roku stażu i zdaniu egzaminu państwowego, w trakcie specjalizacji. Lekarz rezydent bada, diagnozuje i leczy swoich pacjentów w szpitalu i w przychodni ponosząc za nich pełną odpowiedzialność.


Dowiedz się więcej: Porozumienie Rezydentów OZZL



Bibliografia:
[1] OECD (2016), Health spending (indicator). doi: 10.1787/8643de7e-en (Accessed on 11 September 2016)
[2] Porozumienie Rezydentów OZZL

Image credit: Porozumienie Rezydentów OZZL